Uwaga to nudny wpis dla świeżych entuzjastów wsi 🙂
Czuję jak wiatr, lekko orzeźwia moje ciało, byłoby całkiem przyjemnie, gdyby nie tak zwane przecinki ( wciornastki) i mrówki wchodzące na komputer. Nie ma nic lepszego niż dzień wolny pod jabłonią, na kocyku, we własnym ogrodzie, nic lepszego dla mnie oczywiście.
Od korporacji do pieczenia chleba
Dziś spotkałam człowieka, który zaczął od: „hej, tu są nasze chleby na zakwasie, pieczemy je razem z żoną” i opowiedział, jak to po 13 latach w końcu rzucił korporację!
Na tej wsi jak się okazało, można spotkać ludzi totalnie zmieniających swoje życie, tęczowych ludzi i wiele innych ciekawych osobników- jest jednak coś, co nas wszystkich połączyło i jest to bób.
Zaczęło się od tego, że dostałyśmy siatę bobu od sąsiada, a potem pojemnik kiszonej kapusty i tak dowiedziałam się o ekologicznym gospodarstwie rodziny Sznajder.
Nic w tym ciekawego, gdyby nie fakt, że ich marketing i działania idealnie wpływają na promowanie lokalnych produktów, a do tego dają możliwość spotkania się ludziom z okolicznych wsi, a nawet miast, z tego, co wiem, motywują także wiele gospodyń wiejskich, organizują warsztaty dla dzieci z kiszenia kapusty, które cieszą się sporym powodzeniem. Kto by pomyślał?
Przeczytaj także: Życie zero waste na wsi
Są też jedyną opcją w internecie, która pojawia się przy haśle wegańskie, w tej okolicy 🙂 Tak posiadają wegańskie gołąbki, choć sama kapusta kiszona też jest wegańska, z tego, co mi wiadomo.
Bobobranie niczym festiwal
No ale do rzeczy, okazało się, że jest coś takiego jak bobobranie, można wjechać na pole za 10 zł od osoby i zebrać ile się chce bobu, wiedziałam, że w tych okolicach obchodzone jest święto bobu, ale nie widziałam zupełnie, jak to wszystko wygląda i choć było dziś skwarnie od rana, to postanowiłyśmy zobaczyć to wszystko na żywo.
Cała inicjatywa wyszła chyba głównie z tego, że nie ma komu zbierać w te upały, a same plony zaczynają być przepalone, więc szkoda by coś się zmarnowało. I nie powiem, informacja o własnych torbach i zero waste (dla mnie less waste, ale o tym kiedyś) mnie pobudziła, więc nie mogłam tego sobie odpuścić.
Na miejscu zadziwiła mnie przyjazna atmosfera, ludzie byli zadowoleni, całe rodziny ustawiały się do małego namiociku po opaski wstępu, niczym na Openair, tylko w micro skali . Obładowani siatami, wędrowali między polami, jakby właśnie czekali na kolejny koncert.
Co mnie zaskoczyło najbardziej, to że wielu z nich totalnie nie pasowało do wizerunku wsi, mieli tatuaże, tunele w uszach i ekstrawagancki wygląd. Niektórzy nawet koszulki z odważnymi hasłami i nie chodzi tu o godło Polski.
Byłam w szoku, że parę kilometrów dalej na bobobraniu poczuję się w jakimś sensie jak w mieście, przynajmniej ze względu na styl ubioru. Nie chcę nikogo urazić, ale sama na wsi częściej jednak chodzę w dresie i wygodnych ubraniach, raczej niepokazowych.
Czułam się tam dobrze i bezpiecznie, przez chwilę nawet odnalazłam przyjazne spojrzenia, jakieś takie ciepło i nie był to żar lejący się z nieba.
Nasz wymarzony dom
Zadowolone i obładowane bobem, który w innych częściach Polski jest jeszcze strasznie drogi, wróciłyśmy do domu. I pierwszy raz od dawna poczułam, że wracam do domu, swojego domu, wymarzonego domu i tak dobrze nam tutaj. Może to też kwestia tego, że mamy przestój w remoncie i więcej czasu dla siebie, na hobby.
Więcej czytam i relaksuję się, co mocno wpływa na moje samopoczucie, w tych upałach niewiele więcej można zrobić, więc nie robię sobie wyrzutów sumienia, że nie pielę w ogrodzie, bo mogłabym dostać udaru, po prostu żyjemy tak, jak chcemy i odpukać, na razie jest bosko, nawet bez działającej kuchni, okazuje się, że możemy żyć skromnie, że potrafimy, tak żyć i dostosowujemy się do aktualnie panujących warunków.
Plany na przyszłość?
Nic też specjalnie nie planujemy, bo nie da się tu nic zaplanować, każdy nasz plan został zweryfikowany przez życie i musiał być edytowany lub porzucony. Dlatego co będzie, to będzie, staram się nie zadręczać już beznadziejnymi problemami, które mocno odczuwałam w mieście, omija mnie też sporo afer i sączenia jadu, bo stronimy od wielu ludzi i nadmiaru internetu.
Cisza i spokój i nasze małe gospodarstwo jest naszym spełnionym marzeniem i ani razu nie pomyślałam, żeby wrócić do miasta, raczej jak już to żeby uciec jeszcze dalej, do dziczy, gdyby tu np. w okolicy powstała ferma przemysłowa.
Tak oto mija ten dzień, książka, podcast, bób, chleb na zakwasie, kocyk, wiaterek i moi bliscy, czas nagle tak spowolnił i czuję spokój.