Jak się nam żyje na wsi?
Pytasz nas, jak dajemy sobie radę? Jak nam się żyje na wsi? Powiem krótko sielsko i okrutnie czasem, w strachu i spokoju, w nadziei i beznadziei. Chcesz wiedzieć więcej? Czytaj dalej.
Sielsko
Tak jest, gdy świeci słońce, gdy mamy chwilę wytchnienia, jest ciepło, nie trzeba myśleć o paleniu w piecu, spędzamy cały dzień z psami na podwórku, majsterkując, ogarniając ogród. Tak było do niedawna jeszcze, dziś mamy remont, który mocno ingeruje w naszą strefę komfortu.
Okrutnie
Tak jest, gdy pada deszcz, wieje, trzeba iść do pieca, zastanawiamy się, czy nam zerwie dach i wszystko pójdzie na marne. Tak jest, gdy słyszę muczenie krowy, która prawdopodobnie za chwilę zostanie zabita na mięso. Gdy rozmawiam z kolejnym fachowcem, a on udowadnia mi, że wie lepiej, albo przytakując, wyciąga kolejną kasę za robociznę.
I wtedy czuję, jak lata spędzone w korporacji, zaciskania zębów, spieniężone całkiem nieźle, rozdmuchują się na wietrze, wymieniamy uśmiechy, ja zostaję bez pieniędzy i pewności, że cokolwiek jest tutaj dobrze.
W strachu
Gdy przychodzi do nas robotnik i proponuje usługę, ja mu odmawiam, a potem widzę go z bandą koleżków najebanych alkoholem, bo inaczej tego nie da się ująć. I widzisz ich spojrzenia, wracają, by dojrzeć, czy któraś z nas to na pewno dziewczyna, a może chłopak jednak? Przechadzają się obok płotu, jednak zatrzymują się na chwilę i coś knują.
Innego dnia przychodzi elektryk, niby w porządku, starszy koleś, ale następnego dnia wraca z lekko chwiejnym kolegą, przypominającym Quasimodo, który na koniec usługi pyta, czy jego kolega chce pocałować mnie na do widzenia. Wtedy przypominam sobie, że przecież nie uciekłyśmy od problemów tego kraju, że nie do końca jesteśmy takie bezpieczne, że mentalność ludzi ze wsi jest trochę bardziej szorstka, 3 razy zamykam drzwi i śpię nerwowo do następnego dnia, kiedy przychodzi…
Spokój
To dzień, w którym budzę się rano i zachwyca mnie cisza, dzień, w którym mogę wziąć książkę do ręki i czytać, pisać na blogu, strugać łyżkę. Dzień, w którym niczym się nie martwię, odpoczywam, a wieczorem spoglądam na piękne niebo pełne gwiazd. W tym dniu nie żałuję niczego.
W nadziei
Ten dzień zdarzył się dwa razy, gdy ujrzałam raźniej ten dom i pomyślałam, zrobimy tu pięknie, damy radę, a drugi raz, gdy przyszedł inżynier budowlany zafascynowany starymi, niemieckimi domami, przez chwilę udzielił nam się jego entuzjazm. Choć trochę oszukuję, czasem, gdy uda się jedna rzecz, łapię małą nadzieję, że jednak uda się więcej, tylko w odpowiednim czasie.
W beznadziei
To najgorszy czas, słyszymy tylko kucie betonu, wiertła, szczekające, zdenerwowane psy, które potem żrą się do krwi. My łapiemy stres, im się udziela. Nie można się na niczym skupić, trzeba podejmować same wiążące decyzje i kalkulować. To jak życie w ciągłym stresie, w oczekiwaniu na cios, ale nie wiadomo, z której strony. W takich dniach schowałabym się pod kocyk i przespała te dni aż miną. Gdybym mogła spokojnie spać.
Tak w skrócie, nasze życie w mojej opinii ostatnio jest jak obrus w filmie Kawa i papierosy. Czarno-białe. Czasem zachlapane kawą, czasem świeże i pachnące, czasem z ciekawymi rozmowami, czasem z pustką i ciszą, ale chyba dobre w skali 1 na 10, daję 7, w Gdańsku dałabym 5. Trzymajcie kciuki, albo i nie.
Ps. Kiedyś napiszę poradnik, Na co zwracać uwagę, kupując stary dom