Przeżyłam. Podróż, biedę, piekło na ziemi. Przeżyłam koszmar destrukcji świata, znieczulicy, niesprawiedliwości. Do dziś budzę się w nocy z bólem żołądka na myśl, że miałabym tam wrócić. Bangladesz zrył mi głowę i ciało. Błagam nigdy więcej.
Zapytacie, po co tam pojechałam, skoro jestem aspołeczna, tak wrażliwa. Zmieniłam pracę, w tej miało być lepiej. Jak tylko przyszłam pierwszego dnia do pracy, zadowolona, że teraz będzie inaczej, wszystko się zmieniło. Nowe polecenie, więcej wyjazdów, więcej wydajności. Szybko robimy szczepionki, kupujemy Malarone, szczęśliwej podróży, papa. Na początku chciałam odmówić, wiedziałam, że w Bangladeszu jest gorzej niż w Chinach, ale pomyślałam, raz, ten jeden, zobaczę, sprawdzę, poleciałam. Teraz się leczę z niewyspania, z powidoków, z mojej decyzji.
Pęknięte serce czy głowa?
Zawsze mówiłam, że bardziej współczuję zwierzętom niż ludziom. Tam się wszystko odmieniło. Pierwsze co zobaczyłam, to chore, wychudzone, sztywne jak manekiny psy. Wszystkie jakby z jednej matki, jeden kolor, jeden kształt, jedna matryca. W międzyczasie jakaś mieszanka kolorów powstaje. Jak donoszą statystyki, w marcu 2011 roku naliczono 18 tys. psów w centrum oraz na obrzeżach Dhaki. Wiele z nich podobno agresywnych i roznoszących wściekliznę. Co roku notowanych jest 2 tys. zgonów, spowodowanych ugryzieniem wściekłego psa. (dane organizacji WHO z roku 2007). W związku z powyższym rząd postanowił wziąć sprawę w swoje ręce i powybijać zarażone psy. Omijając szczegóły dodam, iż przeprowadzone zostało to w najokrutniejszy z możliwych sposobów.
Co druga suka karmiąca. Po kątach leżą małe szczeniaki, jak przeżyją, to przeżyją, to samo tyczy się dzieci. Leżą obok swoich matek, noszących cegły na głowach. Dzieci pozostawione same sobie, niejedna matka w Europie dostałaby zawału. Znajomi mówią, przyzwyczaisz się. Ja nie chcę, ja nie mogę. To boli tak bardzo, że pękam od środka i nie wiem, czy to serce, czy to głowa. Zamykam oczy i rozsypuję się na kawałki. Nigdy więcej.
fot:David Lazar
Największy śmietnik na świecie.
Nie raz pisałam tu o milionach foli na tym świecie, o segregacji śmieci. Jedna podróż ulicami Dhaki zrównała mnie z ziemią. Patrzyłam i nie wierzyłam. Tony śmieci, wszędzie. Wszystko wyrzuca się pod siebie, podobno od lat i nikomu to nie przeszkadza. Walające się sterty resztek jedzenia, foli, papieru są pastwiskiem dla szczurów, dzieci i kóz w zależności czy jesteś w centrum Dhaki, czy na obrzeżach. Przejeżdżając obok, z zamkniętymi szybami auta mimo wszystko czujesz kwaśny zapach, duszący Cię w płucach i możesz sobie tylko wyobrazić, co będzie jak przyjdzie deszcz. A jak przychodzi deszcz to wszystko płynie, płynie jak rzeka środkiem miasta, płyną śmieci, szczury, błoto, syf uzbierany przez cały ten czas. Patrząc przez szybę tego czystego samochodu, poczułam się bezsilna. Pomyślałam o tej wyspie plastiku na oceanie, o wszystkich tych, którzy mówili mi, że sama niczego nie zmienię, o wszystkich tych, którzy w obliczu Bangladeszu mogli mieć rację. Bo jak? Jak zapobiec temu? Ja nie wezmę dziesięciu reklamówek w miesiącu, tam uzbiera się ich tona, tam deszcz porwie je z prądem i wtłoczy do rzeki, a rzeka jest gorsza niż ścieki. Wszystkie okoliczne fabryki spuszczają tam „niby” oczyszczoną wodę, co lepsze fabryki posiadają swoją oczyszczalnię, reszta już nie. To wszystko z miasta płynie do rzek. Na zdjęciach z Google tego nie zobaczysz, nie doświadczysz biedy z Gulshan, a może doświadczysz. Zresztą to nie jeden dystrykt, tak jest wszędzie dookoła. Poniżej esencja Bangladeszu w obrazkach.
fot:Ananya Rubayat
fot:Nisa + Ulli Maier
Doszło do tak masowego zaśmiecenia, że dzieci tworzą sobie place zabaw na wysypiskach. Problem nie dotyczy tylko Bangladeszu, ale także Indii.
fot:http://www.pbs.org/
W samej Dhace, stolicy 14,5 miliona ludzi, połowa śmieci jest kolekcjonowana przez zbieraczy. Reszta jest przerzucana na otwarte przestrzenie, najczęściej do slumsów. Oczywiście występuje tu recycling, ale raczej na potrzebę przeżycia z tego co się znajdzie niż z potrzeby dbania o środowisko. Pozostałości stają się niebezpiecznymi odpadami, a toksyczne płyny dostają się do wód gruntowych.
fot: Jana Asenbrennerova
fot: Jana Asenbrennerova
fot: Jana Asenbrennerova
Bangladesz dla mnie to jeden wielki śmietnik, choroby i ubóstwo. Oczywiście widać bardzo mocno podział na biednych i bogatych. Bogaci, siedzą w eleganckich samochodach kierowanych przez biednych. Każdy bogaty ma swojego kierowcę, swojego pomocnika. Są też najbiedniejsi, na których strach patrzeć. Wychudzeni, policzki uwydatnione tak mocno jak oczy, sama skóra i kości przewiązane kawałkiem szmaty na biodrach.
Zastanawiałam się, czy gdybym pojechała tam z własnego wyboru, w celach turystycznych to czy odebrałabym to inaczej? Dziś wiem, że nie. Bangladesz to miejsce, które pozwoli Ci zrozumieć, jakie miałeś szczęście, rodząc się w Europie. To nie jest wina tych ludzi, że nie wiedzą co to recycling, czy ochrona środowiska. Mało kto ma szansę na edukację. Często do wyboru mają albo ciężką pracę, albo zbieranie śmieci z ulicy, na końcu edukację. Nie wiem, czy istnieje jakikolwiek sposób na pomoc tym ludziom. Wiem, że trzeba działać więcej, zwrócić uwagę ludzi na ogólnoświatowy problem, bo problem Bangladeszu nie jest tylko ich problemem, ten problem jest także nasz.
Ciekawy artykul. Czytam dlatego, ze zatrudniono u mnie w pracy 2 osoby z Bangladeszu. Bardzo otwarci, usmiechnieci i przyjaznie nastawieni ludzie 🙂 Nie sadzilem, ze u nich w kraju moze byc az tak zle… Dzieki za ten tekst. Bardziej docenilem to co mam.
[…] pracować w branży, która tak bardzo przyczynia się do zepsucia tego świata. Z drugiej strony po wizycie w Bangladeszu, totalnie wszystko mnie zabiło i przestawiło wszelkie systemy wartości w mojej głowie. Bardzo […]
[…] ten temat pisałam już na blogu, zaraz po powrocie z fabryk w Bangladeszu. Ucieszyło mnie to, że William MacAskill poruszył tu […]
Agnieszka: „Uwielbiam czytać książki”
Nie wierzę. Ktoś, kto dużo czyta, nie pisze „w między czasie”, „foli”, tyś”, „Ci najbiedniejsi”. I używa przecinków.
No trudno, to jedne z moich pierwszych postów. Czytam dużo, ale głównie po angielsku, nie zmienia to faktu, że mam problem z pisownią. Od jakiegoś czasu używam language toola, aby mi wyszukiwał błędy. Nie wiem jednak, jaki cel ma twój komentarz? Chcesz dodać swoją uwagę, że nie wierzysz, że czytam książki, czy wypunktować mi błędy?